¡Viva la Mexico City!

Marzec 2018 Godzina 22:20
Wszyscy pasażerowie wyciągają bilety do kontroli.
Pomimo godziny odlotu 22:30 na bilecie, lot opóźnił się o kolejne 40 minut. Jednak wpuszczono wszystkich pasażerów na pokład samolotu, gdzie mogliśmy się oswoić z warunkami, jakie miały nas otaczać przez kolejne 11 godzin. Tę podróż odbyłem z moim podróżniczym kompanem, a także wieloletnim przyjacielem. Naszym samolotem był Boeing 787-8 Dreamliner, niesamowicie wygodny i przestronny jak na klasę ekonomiczną.

Linie Aeromexico, którymi mieliśmy przyjemność odbyć podróż, zaoferowały nam koce, opaski na oczy, poduszki, wszystkie posiłki w cenie wraz z napojami i alkoholami, jak i przemiłą obsługę stewardes.  Jeśli ktoś z was będzie miał dylemat, którą linię lotniczą wybrać to z całą pewnością mogę polecić ich usługi, które w moim odczuciu były bardzo przystępne cenowo i jakościowo. Zabrzmiało trochę, jak w taniej reklamie z telewizji, ale uwierzcie mi, że w przedziale cenowym 1200-1500zł nie łatwo znaleźć coś lepszego, z darmowymi bagażami do 30kg na wszystkich połączeniach.


Siedząc przy oknie przyglądałem się ogromnemu lotnisku Heathrow nocą. Zastanawiałem się, jak wielu ludzi czeka teraz na swój lot i ilu pasażerów może być teraz we wszystkich terminalach. Nie mogłem uwierzyć, że jedną z tych osób jestem właśnie ja, bo przecież nigdy nie podejrzewałem, że odwiedzę kontynent amerykański w tak młodym wieku. Wiedziałem, że jeśli wytrzymam tak długi lot, to będę w stanie wyruszyć jeszcze dalej i dalej w następnych latach.
Stewardessy rozpoczęły przekazywanie procedury ewakuacyjnej,  pasażerowie skupili się na swoich ekranach przed siedzeniem, w których wyświetlono nam uproszczone wskazówki. Ciąg silników zaczął się wzmagać, a nasza maszyna ruszała na jeden z pasów startowych. Po kilku minutach samolot przystąpił do startu. Wbicie ciała do fotela, wzrok skierowany w stronę okna i wielka ekscytacja po uniesieniu kół nad lądem brytyjskim. A więc, lecimy !

Lądowanie w Mexico City


Różnica między Polską a Mexico City to -7h.
Dzięki tak wczesnej porze, przez duże okna w samolocie, mogłem dostrzec rozmiar i poświatę aglomeracji Mexico City. Nie bez powodu uważane jest za największe miasto Ameryki Środkowej. Jego światła i zabudowania ciągnęły się aż po horyzont, nigdy w życiu nie widziałem tak dużej metropolii. Z informacji jakie udało mi się pozyskać,  w granicach Mexico City mieszka ponad 20mln ludzi !
Dla porównania, przypomnę, że populacja całej Polski wynosi około 40 milionów.

Wszystko to za sprawą bardzo szybkiego przyrostu naturalnego. Jednak nie tylko to składa się na tak dużą liczbę osób. Stolica daje duże możliwości mieszkańcom, którzy mogą zatrudnić się w międzynarodowych firmach i żyć w dosyć dogodnych warunkach, aniżeli ludność zamieszkująca biedniejsze zakątki Meksyku. Co prawda, nie można zapomnieć przy wyliczaniu ludności o znaczącym odsetku mieszkańców slumsów, których nie sposób nie zauważyć. Ludność ta żyje na bardzo niskim poziomie i bardzo często jest wylęgarnią handlarzy środkami odurzającymi. Praca dla gangów daje im szybki przypływ gotówki, dzięki któremu mogą utrzymać swoje rodziny, ale niestety jest także zgubna i obarczona ekstremalnym ryzykiem, które nierzadko kończy się tragicznie. Winę ponosi za to częściowo rząd, który nie wspiera biedniejszych, a brak środków na kształcenie, utrudnia im znalezienie dobrej pracy.
 
Miasto od 1970r. stało się Dystryktem Federalnym, a w styczniu 2016r. przekształcony został w podmiot federacji meksykańskiej o nazwie Ciudad Mexico (CDMX), co bardzo mocno zakorzeniło się w języku tutejszych obywateli.
Na ulicy, w radiu lub metrze często można usłyszeć stwierdzenie Distrito Federal lub CDMX, zamiast typowego Mexico City. Muszę powiedzieć, że pomimo złej opinii ciążącej na tym miejscu, jest ono zadziwiająco ciekawe i specyficzne. W całym mieście unosi się dziwny zapach, przypominający trochę zepsute jaja, jednak jest to siarka ulatniająca się z dwóch górujących nad miastem wulkanów: Popocatépetl i Iztaccíhuatl.

Lotnisku Benito Juarez
Terminal lotniska

Przygody na lotnisku Benito Juarez

Po wyjściu z samolotu pomimo dość nieprzyjemnego odczucia, nozdrza szybko przyzwyczaiły się do panujących warunków, a naszą uwagę skupiły dziwne dźwięki dobiegające z okolicy. Na lotnisku dostrzegliśmy wielu strażników patrolujących jego teren, a zza otwartych drzwi hali dobiegały odgłosy syren i krzyków.

 Lekko przerażeni kierujemy się w stronę poczekalni, gdzie zauważyliśmy jednego ze stróżów prawa
– Dzień dobry, nie wie Pan gdzie znajduje się stacja metra? Chcieliśmy dostać się do centrum Mexico City.
– Hola, perdon no comprendo. ¿Hablas espanol? – odpowiada strażnik z wielkim karabinem zawieszonym na ramieniu

– Świetnie…oni w ogóle nie mówią po angielsku. Masz jakiś pomysł? – mówię do kumpla, który tak samo jak ja był zaskoczony sytuacją
– No to mamy problem. Nie znamy prawie żadnego słowa po hiszpańsku, ale spróbuj pokazać mu mapę metra – doradza i szuka innej osoby znającej angielski.

– ¡Hola! – witam się ponownie z szacunkiem w ich języku. Donde metro? Underground? Tren? – próbuję wydukać coś w ich języku.
– Aaa si, metro de aeropuerto es alli – mówi policjant wskazując palcem miejsce gdzieś na końcu terminala, jakby znajdowało się po drugiej stronie.
-¡Atencion ! Outside la noche dangerous – dopowiada próbując ostrzec nas w języku angielskim z mieszkanką hiszpańskiego.
– Ok, I understand. ¡Muchos gracias! – dziękuję w pośpiechu i idę w kierunku wskazanym przez stróża prawa.

Ciekawosta o metro CDMX
Czy wiecie, że tutejsze metro jest najtańszym metrem na świecie ?
Przejazd  w jedną stronę kosztuje tylko 5$ (peso meksykańskich)[1], czyli niecałą złotówkę. To idealny środek transportu dla budżetowego turysty

Poinformowani przez personel o niebezpieczeństwie przebywania na zewnątrz w ciemną noc, zdecydowaliśmy się na przeczekanie.
Dźwięki syren i krzyków nie ustawały, a my coraz bardziej nabieraliśmy przeczucia, że to miejsce może być naprawdę niebezpieczne.
Zaczęliśmy poszukiwania stacji metra, która miała się rzekomo znajdować na tym samym terminalu. Była jednak z zupełnie innej strony.

 Okazało się, że na drugą stronę, czyli terminal 1 łatwo przedostaniemy się darmową kolejką łączącą dwa budynki, do której dostęp uzyskaliśmy po okazaniu biletów lotniczych.

Dotarliśmy na pierwszy terminal, zakupiliśmy kartę SIM miejscowego operatora oraz bilet na metro i ruszyliśmy do wyjścia. Nareszcie zrobiło się T R O C H Ę spokojniej, na niebie pojawiła się poświata, a Mexico City powitało nowy dzień.

Widok z samolotu na jeden z wulkanów

Metro i zabytki Mexico City


Nie marnując czasu, ruszyliśmy we wskazanym nam przez strażnika kierunku. Po chwili byliśmy już na stacji Terminal Aerea.

Nawet, jeśli jest to tani środek transportu, nie możemy zapominać o tym, że korzysta z niego większość mieszkańców tej metropolii, czyli jakieś 15mln dziennie…
Możecie sobie wyobrazić ile osób na raz chce się przemieścić z punktu A do punktu B.
Pomimo kolejek i ogromnej ciasnoty, warto zdecydować się na ten rodzaj transportu. Już przy wejściu do wagonu możemy spotkać się z specyficznymi zasadą jaka panuje dla większości linii. Każda kobieta i dzieci podróżują w odrębnych, wolnych od zaciętej walki o miejsce wagonach, kiedy mężczyźni upychają się jak sardynki w puszce,  pozbawiając jakiejkolwiek przestrzeni osobistej. Bardzo ciekawe i zaskakujące przeżycie dla każdego turysty.

W momencie startu pojazdu, każdy z pasażerów traci możliwość stabilnego podróżowania, nasze ręce i nogi nie potrafiły nawet drgnąć, bo pościskane ciała zdawały się sprasowane i unieruchomione w jakiś niespotykany dotąd sposób. W tym momencie pomyślałem, że mogę pożegnać się ze wszystkimi rzeczami z plecaka, który wisiał gdzieś między meksykanami Eduardo, Juanem i Rodrigo. W męskim wagonie, każdy uczestnik ruchu uprawniony jest do dowolnego stylu przemieszania. Jeden z nich leży tobie na plecach, drugi wyciera swoje spocone czoło o rękę, a trzeci odurza cię oparami tequili z ust, co uświadamia cię, że jesteś na terenie otwartych i wyluzowanych Latynosów, wśród których najlepiej i najzwyczajniej wtopić się w tłum.

Stacja La Villa Basilica. Przechodząc między uliczkami meksykańskich domów, napotykamy na wielu policjantów, którzy dają nam chwilowe poczucie bezpieczeństwa, tak potrzebnego każdemu, kto jest tam po raz pierwszy.
 Po drodze natrafiamy także na wielu uśmiechniętych i zawziętych handlarzy  pamiątek różnego rodzaju.

metro CDMX

Historia Bazyliki Matki Boskiej Guadalupe


 Kilka minut spaceru i zza rogu naszym oczom uwydatnia się słynna na całym świecie Basílica de Nuestra Señora de Guadalupe, czyli Bazylika Najświętszej Matki Boskiej Guadalupe. Jest to jedno z najważniejszych miejsc pielgrzymowania wiernych wyznania rzymskokatolickiego. Według wierzeń, w XVI wieku, niejakiemu Juanowi Diego Cuauhtlatoatzinowi na wzgórzu Tepeyac ukazała się Matka Boża.
Co ważnie, objawienia doświadczył jeden z pierwszych nawróconych Azteków wierzący wcześniej w zupełnie odrębnego Boga Quetzalcoatla[1].

Objawiła się, prosząc go o wybudowanie świątyni w miejscu, w którym niegdyś stała pogańska.
Świątynia miała być ostoją i pociechą dla napastowanych w tamtym okresie Indian, a Juan Diego bez zastanowienia zamierzał wykonać misję, jaka została mu powierzona, pędząc do biskupa z pobliskiego kościoła.  Jednak, prośba młodzieńca była niewystarczająco przekonująca, a biskup wymagał twardych dowodów objawienia. Następnego dnia smutny młodzieniec za sprawą Matki Bożej, odnajduje na wzgórzu kwiaty, które normalnie nie mogły tam rosnąć w środku zimy na oszronionych skałach.
Zebrał je więc do płaszcza, a Matka Boża zapewniła go, że jeśli zaniesie je teraz do biskupa Zamarragi, on uwierzy i wybuduje świątynię. Kiedy dociera na miejsce, biskup z niedowierzaniem spoglądał na cudowne kastylijskie róże, które po chwili zniknęły, a na tilmie[2] ukazało mu się odbicie Najświętszej Matki Boskiej. Teraz, dzięki temu wydarzeniu, możemy zachwycać się pięknem i kunsztem wykończenia kilkukrotnie powiększanego, największego sanktuarium maryjnego na świecie.

Po kilku trzęsieniach ziemi wybudowano również drugą, nową Bazylikę.
Do wykonania ozdób i balustrad bazyliki zużyto PONAD 60 TON SREBRA ! Nawet nie mogę sobie wyobrazić takiej ilości…
Największą zagadką objawienia jest fakt, że płótno tilmy wykonane było z nieobrobionych włókien agawy, których wytrzymałość to tylko kilkanaście lat, a tilma Juana ma dziś 450 lat i zachowała się w nienaruszonym stanie, bez jakichkolwiek środków konserwujących. Mało tego, obraz Matki Bożej został poddany nie jednemu badaniu w XXI wieku, a wyniki laureata nobla prof. Richarda Kuhna są zadziwiające. Wykazały brak obecności barwnika i brak jakichkolwiek śladów pędzla na powierzchni płótna, zaś badania firmy Kodak określiły „obraz” jako rodzaj fotografii, co w XVI wieku jest nie do pomyślenia[3].

Przyczyniło się to do stworzenia jednego z najbardziej religijnych narodów chrześcijańskich. Są oni z nią tak mocno związani, że nie ciężko odnaleźć młodzieńców przechadzających się chodnikami w koszulce z nadrukiem Jezusa, zegarki z matką boską czy czapki z relikwiami. Patrząc jednak z oddali na to wszystko, możemy dostrzec, że chrześcijaństwo nie przejęło w pełni serc tutejszych plemion. Od Północy Meksyku aż po południowe krańce Gwatemali, podczas wielu świąt chrześcijańskich w roli „dodatkowych” atrybutów występują bogowie dawnych plemion Mezoameryki, które chyba pozostaną już nieodłącznym i wyjątkowo mistycznym spadkiem po przodkach.

Po kilkudziesięciu minutach od dotarcia na wzgórze, około godziny ósmej, musieliśmy wrócić z powrotem na stację metra, aby móc dostać się do kolejnego punktu na mapie, czyli Bazyliki św. Hipolita.

Z wizytą na lokalnym bazarze


 Po kilkugodzinnej wycieczce byliśmy potwornie głodni. W pobliżu zabytku znajdował się lokalny targ, na który z wielką chęcią chcieliśmy iść. To miejsce przysłoniło w dużym stopniu plan zwiedzania bazyliki.
Pośród budek, można było kupić wiele rzeczy użytku codziennego. Ubrania, wazony, buty, świeży posiłek, jak i odkryć lokalne owoce, warzywa oraz poprzyglądać się rękodziełom.
Największą uwagę skupiliśmy na jedzeniu – bo żołądek nie pozwalał nam myśleć o niczym innym.

Miłe spojrzenie, wymiana zdań i już na naszym stole lądują tacosy z kurczakiem, warzywami, a danie dopełniały dwa sosy doniesione w dwóch kolorowych miseczkach.
Dla sprostowania TACOS to mięciutkie placki kukurydziane, podawane w plecionych koszach, które utrzymują ich temperaturę i zapobiegają wysuszaniu. Goszczą na każdym stole w Meksyku, a podawane są do prawie wszystkich rodzajów posiłków i spożywane w dużych ilościach przez każdego domownika, To najzwyczajniej w świecie prosty i pyszny zapychacz. Występują z niezliczoną ilością różnorodnych dodatków tj. mięsem, warzywami, rybą, owocami morza, a czasami nawet w formie deseru z owocami.

– Gracias seniora, quanto cuesta? – mówię po hiszpańsku zaraz po sprawdzeniu słownika.
– Cuarenta pesos, por favor – podaje cenę młoda Meksykanka
– yyyy, ktoś coś z tego rozumie? Ile mam jej zapłacić? – zwracam się szybkim pytaniem pomocniczym do kumpla, który przed podróżą uczył się cyfr po hiszpańsku.

– O boże, nie jestem pewien. Chyba chce 50 pesos. Albo daj jej sto, może sama wyda tyle, ile trzeba – podpowiada w pośpiechu
– Ok, dam jej monety wysypane na dłoni, niech sama zdecyduje – wyciągam kilka monet i wskazuję, aby sama wybrała monety.
– Vale, veinta… – liczy powoli Meksykanka wyjmując wystający z mojego portfela banknot 20 peso. – …diez, diez. Cuarenta pesos– kontynuuje kobita wybierając z dłoni dwie monety o nominalne 10 pesos i podsumowując nam pełną kwotę.
– ¡Gracias seniora! – dziękuję i uśmiecham się przemiłej Meksykanki.

Nie było tak źle jak na pierwszy zakup czegokolwiek na mieście w Meksyku.

Przysiadam ponownie do stolika z ciepłymi tacosami. Nie mogę się doczekać, żeby wrzucić coś do żołądka. Strasznie zgłodniałem.

Muszę przyznać, że tego momentu obawiałem się najbardziej, bo nie przepadam za pikantnymi daniami, z których słynie ten kraj. Ostre są dla mnie nawet niektóre zupki chińskie znanej marki na literę V, co dla wielu jest po prostu żartem.

Nie mając za dużego wyboru, pochłonąłem cztery pełne placki, kosztując ciekawych sosów: ostrego ala guacamole i jeszcze ostrzejszego z różnych odmian papryczek chilli. Oczywiście, nie obyło się bez butelki wody wypitej zaraz po 4 tacos, ale jak na pierwszy ostry posiłek, poradziłem sobie bez większych problemów.
Po kilku dniach takiej diety organizm łatwo przestawił się na taki tryb odżywiania, który zresztą jest bardzo zdrowy.

 Podobno w krajach gdzie panuje gorący, wilgotny klimat, a wokół roi się od złych bakterii, paciorkowców i nieprzyjemnych chorób, ostre dania zabijają większość z nich, jednocześnie zwiększając naszą odporność. Patrząc na to z tej strony, chyba warto…

Brudny temat…


Po pysznym posiłku wróciliśmy szybko do metra.
Przed kolejną stacją mieliśmy sposobność zetknąć się z dziwnymi warunkami, jakie panują w toaletach w Ameryce Środkowej jak i Południowej. Nie wiem, czy zdajecie sobie z tego sprawę, ale tutejsze toalety to po prostu dziury w podłodze lub porcelanowe misy, na których nie znajdziecie żadnych muszli, bo Meksykanie ich zupełnie nie potrzebują. To jednak nie wszystko.
Aby trochę utrudnić zastaną sytuację, musicie być świadomi, że w tym kraju nie wrzuca się papieru do toalety…
Do tego służy niezbyt higieniczny kosz na śmieci, który „umila” nam pobyt nieprzyjemnymi zapachami. Takie zwyczaje uwarunkowane są starymi i zbyt wąskimi rurami kanalizacji krajów tego świata. Dla przeciętnego Europejczyka może stanowić to lekki kłopot.

Koniec tych brudnych i śmierdzących spraw, wracamy do świata zabytków i ciekawostek.

Na placu Zócalo

Ostatnim celem było słynne Zócalo, które jest swoistym centrum Mexico City i głównym placem do którego prowadza wszystkie drogi.

Jak na centrum miasta przystało, większość meksykanów obiera sobie ten kierunek, co przekłada się na zatrważającą ilość zmierzających tam pasażerów metra.
Wcześniej omówione doznanie z przemieszczania się tym środkiem transportu, na drodze do Zócalo miały niedoprecyzowany wydźwięk.

 Kiedy dostałeś już się do upragnionego wagonu- w naszym przypadku dopiero po trzeciej próbie – myślisz tylko o tym, jak teraz do cholery wydostać się  z tego wypełnionego po brzegi miejsca. ..
Na szczęście meksykanie mają sprawnie działający ’’system komunikacji werbalnej” , czyli podnosisz rękę przed pożądaną stacją, a reszta meksykanów w odpowiednim momencie wyciska dane osoby z wagonu z taką siłą, żeby zdołały wydostać się na zewnątrz, zanim zamkną się drzwi pojazdu.

Drzwi otwierają się.
Mój plecak, statyw, okulary wylądowały na podłodze stacji metra Zócalo, a głowa prawie uderza o ścianę peronu. Przemiła meksykanka pomaga mi pozbierać graty z podłogi, po czym wsiada jak najprędzej do metra, bo przecież następny dopiero za 3 minuty, a tłok będzie niemiłosierny tak czy siak…

Wysiadając na Zócalo, poczuliśmy szybką zmianę temperatury. Pomimo tego, że większość z nas myśli, że jeśli jesteśmy w takim miejscu jak Meksyk, to musi być ciepło. Błąd, tak nie jest…

Tak naprawdę, miasto Meksyk leży na dnie wyschniętego jeziora, zapadając się co roku o kilka centymetrów, a pora roku, czyli wiosna, wysokość ponad 2200 m n.p.m. i bliskość pasma górskiego sprawia, że gleba oraz temperatura otoczenia bardzo szybko wychładzają się w nocy. Zaś za dnia słońce rozgrzewa okolicę do ok. dwudziestu parę stopni w bardzo szybkim czasie.

Plac w centrum powalił mnie swoim ogromem.
Plac Konstytucji, jak zostało określone Zócalo, jest podobno drugim największym tego typu placem na świecie. Jeśli, ktoś był na największym z nich, czyli Placu Czerwonym w Moskwie, to pewnie miejsce będzie dla niego nie dosyć obszerne, ale dla kogoś kto pierwszy raz znajduje się na tak wielkim „rynku” jest to duże zaskoczenie. Plac pod swoim brukiem, skrywa fundamenty pałaców władcy dawnych ludów, jakbim był Montezuma.
Nie można również nie zauważyć ogromnej meksykańskiej flagi, powiewającej na samym jego środku. Meksykanie dumni jej posiadania, twierdzą, że jest to największa flaga w kraju, chociaż z tego co mi wiadomo, największa znajduje się w Monterrey. Dookoła niej otaczają nas piękne kolonialne budynki, takie jak Pałac Narodowy we wnętrzu, którego możemy podziwiać monumentalne arcydzieło malarskie, czyli freski Diego Riviery przestawiające historię Meksyku od czasów prekolumbijskich.

Jak by tego było mało, w Zócalo znajduje się najstarsza i największa katedra metropolitalna w obu Amerykach, budowana od 1525 roku aż do 1788r.
Wyobrażacie sobie to?
253 lata…

Trochę długo im to zajęło, ale kto by patrzył na czas, kiedy liczą się efekty.
A efekt jest imponujący.

Do budowy kościoła zostały wykorzystane kamienie ze zburzonych piramid Azteków, a podwaliny pod tą świątynię położył Hernán Cortés, hiszpański zdobywca, który na nieszczęście tamtejszych ludów zniszczył znajdujące się wcześniej w tym miejscu, miasto. W całym tym pięknie Środkowej Ameryki klimatu dodaje pobrzmiewanie nadszarpniętej czasem muzyki, która roznosi się na całym placu, jak w jednej wielkiej hali koncertowej.

Bazylika Metropolitalna w Mexico-City




[1]  Quetzalcoatl – inaczej Pierzasty Wąż- najważniejsze bóstwo ludów zamieszkujących tereny dzisiejszego Meksyku i innych plemion Ameryki Środkowej.

[2] Tilma – wierzchnie nakrycie Indian

Udostępnij znajomemu