Wyprawa do Tulum i odwiedziny w krainie Cobá
Śpiew ptaków i szelest palmowych liści budzą mnie z długiego snu.
Niedaleko wielkiego kurortu, jakim jest Cancún znajdują się ruiny dawnej, wysokorozwiniętej kultury.
Z samego rana czekała mnie wycieczka do jednego z najtrudniej dostępnych i chronionych miast dawnych ludów Jukatanu, czyli Tulum. To właśnie w tym miejscu, znajduje się jedno z najsłynniejszych zdjęć z podróżniczych katalogów- ujęcia wieży wiatrów na klifie, na tle krystalicznie czystego, błękitnego Morza Karaibskiego.
Aby tam dotrzeć, musimy kierować się na południe, gdzie krajobraz zaczyna być bardziej dziki.
Docieram do granic miasta już po niecałych 2 godzinach. O tej porze jest już na miejscu wielu turystów, którzy ciekawi są historii pradawnego miasta.
W chwili, na jeden z kilkunastometrowych rytualnych słupów wspina się czterech voladores[1].
Każdy z nich jest przywiązany tylko za jedną nogę do słupa. Na samym jego szczycie rozpoczyna swobodny lot, krążących powoli wokół osi tancerzy.
Tradycja wywoływania deszczu Totonaków[2]pozostała w kulturze aż po dziś dzień. Pokazuje nam niezwykły powietrzny spektakl, w którym „latacze” za pomocą instrumentów przypominających flety, dźwięcznie i zgodnie proszą bogów o choćby kroplę wody, której tak bardzo brakuje na spieczonych słońcem ziemiach Meksyku.
Mimo że jest to ich praca i wydarzenie ma charakter bardziej rozrywkowy, niż obrzędowy, każda minuta spędzona na obserwacji tego imponującego zwyczaju, zdawała się przenosić obserwatorów w czasie o dobrych kilka tysięcy lat wstecz.
Tulum — miasto na klifie
Dawniej, miejsce to było bardzo dobrze strzeżone przed wrogami, dzięki murom, jakie otaczają całą powierzchnię malutkiego jak na nasze czasy miasta. Jednak we wnętrzu tętniło bogate życie. Mieszkańcy mieli dostęp do morza, kilku świątyń, posiadali własne uprawy, targ i świetny widok na wrogów z oddali, dzięki budowli zwanej El Castillo , co sprawiło, że byli w jakiś sposób samowystarczalni i bezpieczni w odróżnieniu od innych miejsc, gdzie co chwila ludy zmuszone były walczyć o wpływy i dostęp do swoich terenów.
Muszę przyznać, że w tym miejscu, życie musiało być naprawdę wspaniałe i przyjemne. Jeśli się człowiek rozejrzy dookoła, nie może nadziwić się pięknem otaczającej natury, zapierającym dech w piersiach widokach, bliskością zwierząt i szumem fal delikatnie rozbijających się co kilka sekund o piaszczyste brzegi plaży.
Żółwie morskie
Co więcej, każdego roku, do brzegów jednej z nich napływają całe stada żółwi morskich.
Pewnie nie jeden z was miał okazję widzieć takie przedstawienie w telewizji z podkładem głosowym naszej niezastąpionej Pani Krystyny Czubówny.
Dla tych, którzy nie mieli takiej okazji, wyjaśniam, że przybywają setki kilometrów drogą morską, ażeby wydać na świat nowe maluteńkie żółwiki. Po wykluciu się, młode jak najszybciej biegną w stronę wody, by móc po kilku latach znowu, jak ich matki, powiększyć populację i zatoczyć nieustający krąg życia.
Plaża jest oczywiście niedostępna dla turystów, ze względu na chęć zachowania przez władze w idealnych stanie naturalnych warunków i gniazd żółwi. Możemy jednak obserwować ją z kilku metrów.
Jeśli ktoś chciałby zagłębić się w tym temacie i poznać trochę więcej przyrody Jukatanu to powinien wybrać się do oddalonego o kilkadziesiąt kilometrów na południe jednego z bardzo bogatych w faunę i florę Narodowych Parków – Reserva de la Biosfera Sian Ka’an.
Tamtejsza przyroda na pewno was zachwyci.
Co zobaczymy w Tulum?
Od samego wejścia przez mury, zauważamy niesamowitą przestrzeń i harmonię, z jaką zostało zbudowane.
Przechadzając się wzdłuż jednej ze ścian Świątyni Fresków- Templo de las Pinturas, dopatrzyć możemy podobizny boga Quetzalqoatla, wtapiającej się w strukturę skały. Jednak ze względu na umiejscowienie i warunki pogodowe, które w Meksyku są czasami gwałtowne, malowidło ulega erozji i powolnemu zanikaniu.
Musimy pamiętać o tym, żeby nie nadepnąć przypadkiem na wylegującą się iguanę, ponieważ jest ich tutaj multum, a rozgrzane budowle i skały są najlepszym miejscem na ich wypoczynek.
Zwracam na to uwagę, gdyż to stworzenie jest wyjątkowo chronione. Przez wiele setek lat iguany były głównym pożywieniem tutejszych ludów, więc bardzo szybko zaczęły znikać z tutejszego krajobrazu, na co władze Meksyku zdecydowały o ich ochronie.
Mieszkańcy twierdzą, że nadal są nieodłącznym przysmakiem i Majowie zamieszkujący dżunglę nie za bardzo przejmują się tymi zakazami, chociaż tak naprawdę jak mogą o tym wiedzieć jeśli żyją w odosobnieniu ?!
Idąc dalej ścieżką w stronę plaży, podziwiamy najważniejszy i najlepiej zachowany w tym miejscu Templo de los Descendente, czyli Świątynię Zstępującego Boga. Jej rozmiary mogą wywołać w nas respekt do Tolteków, którzy bez pomocy technologicznie zaawansowanych sprzętów, postawili takie monstrum na zboczu klifu z niezwykłą pomysłowością i precyzją. Jeśli wybierzemy natomiast ścieżkę po prawej stronie świątyni, możemy ujrzeć ten wyczekiwany widok z pocztówki. Zbocze klifu, Morze Karaibskie, piaszczysta plaża, wysokie palmy i dwie prastare budowle błyszczące w słońcu dają niesamowity efekt i niezapomniany krajobraz, jakiego próżno szukać w innych zakątkach świata.
Każdy, kto zamierza przyjechać do Meksyku, powinien obowiązkowo odwiedzić to magiczne miejsce.
My mieliśmy okazję uczestniczyć w takiej wycieczce dzięki jednemu z polskich biur podróży w Meksyku – Mexico Entero– oraz przemiłej i bogatej w wiedzę przewodniczki Pauliny Pinkowskiej. Ona zaś niedawno otworzyła właśne biuro pod nazwą Meksykanka i nie byłbym sobą gdybym jej serdecznie nie polecił, każdemu, kto chce poznać Mezoamerykę od podszewki.
Cena ok. 100-120$ amerykańskich za różne wycieczki po Meksyku.
Tulum to nie tylko atrakcja, to również miasto końcowe dawnej cywilizacji. Znajduje się tutaj ostatni punkt prastarej drogi zwanej sacbe, która łączy miejscowości Cobá i Tulum.
Prawdziwa historia miasta
Do miasta-twierdzy wielu próbowało dotrzeć, a jedną z najciekawszych historii jest ta, która wydarzyła się ok. 1511 roku. Do Tulum dotarła wtedy grupa rozbitków. Na ich niefart, Toltekowie większość z nich poświęcili w krwawej ofierze bogom, a cześć zmarła od chorób.
Z całej załogi przetrwały tylko dwie osoby, a byli to Gonzallo Guerrero i ksiądz Geronimo de Aquilar. Marynarz Gonzalo nauczył się ich języka oraz pojął za żonę jedną z mieszkanek, co zagwarantowało mu bezpieczeństwo.
Ksiądz zaś stał się niewolnikiem władcy miasta na parę lat. Władca miasta pragnął, aby poślubił jedną z kobiet plemienia, jednak on chciał zachować śluby czystości. Toltek pełen podziwu i szacunku do księdza, po pewnym czasie nabrał do niego zaufania. Jednak ksiądz znając z wieloletniej obserwacji zwyczaje i taktyki działania ludu, zdradził, oferując pomoc w podboju Tulum przez Hernanda Corteza.
Spryt księdza, okazał się daremny, ponieważ Gonzallo Guerrero, dobrze wiedział jak uporać się z najazdem białych ludzi. Jego upór i pomoc, sprawiły że miasto nigdy nie zostało podbite przez konkwistadorów, a on stał się wielkim bohaterem i wojownikiem. Po kilkudziesięciu spokojnych latach panowania, miasto zaczęło pustoszeć przez choroby przywiezione przez Europejczyków, a wielkie ruiny pozostały po dziś dzień, przypominając nam o walecznej historii tego miejsca.
Coba i wierzenia Majów
Wsiadamy do busa, aby przemieścić się do jeszcze jednego punktu wycieczki, jakim było miasto Cobá. Po drodze mijamy wiele dziwnych znaków drogowych informujących o tym, że z dżungli może wyskoczyć na drogę dziki kotek, czyli jaguar. Podobno w porze deszczowej jest to częsty gość.
Kiedy zauważymy takiego kota na drodze, nie wolno nam próbować go skrzywdzić, wystarczy się zatrzymać i poczekać aż usunie nam się ze ścieżki.
W kulturze Majów jaguary są zwierzętami magicznymi. Uważają oni, że są strażnikami naszych domów i rodzin, a spotkanie z nim to jak spotkanie z kimś zaświatów, a nawet Bogami (np. Tepeyollotl[3])
Zwierzęta te były składane w ofierze tylko w czasie ważnych rytuałów, a ich podobizny na hieroglifach były nieodłącznym elementem.
Na nasze szczęście lub nieszczęście -bo bardzo chcieliśmy je zobaczyć- żaden z nich nie raczył ukazać się w czasie całej wycieczki.
Docieramy do Cobá, gdzie czekają już na nas rikszarze. Przyznajemy, że nie za bardzo podobało nam się przemieszczać w takim upale kosztem ogromnego wysiłku młodych meksykanów, ale patrząc na to z drugiej strony, oni tak zarabiają na życie i należy im po każdym kursie wręczyć napiwek, bo na tak nierównej drodze w dżungli i 35 stopniowym upale, nie jest im łatwo.
W Meksyku jest dość duże bezrobocie, a mieszkańcy z dnia na dzień walczą o zarobek i godne życie, pracując często na dwa etaty.
Przewodniczka zatrzymuje nas przed budynkiem o dziwnym kształcie, okazuję się, że jest to pradawne obserwatorium astronomiczne, używane w tamtych czasach do obserwacji i pomiarów, które jak się później dowiedzieliśmy, grały kluczową rolę w budownictwie i życiu codziennym Majów.
Byli oni w stanie obliczyć precyzyjnie orbitę Wenus, Słońca i stworzyć jedyny w swoim rodzaju majański kalendarz. Nie jest do końca znane, jak tego dokonali i jakim cudem znali cykle innej planety, więc na razie pozostanie to ich słodką tajemnicą.
Piramida Nohoch Mul
Następnym przystankiem jest wyczekiwana przez nas piramida Nohoch Mul. W Cobá znajduje się jedna z ostatnich, na którą można wejść. Co nie znaczy, że jest bezpieczna i łatwa do zdobycia, wręcz przeciwnie.
W miejscu, gdzie jest dużo turystów i duża wilgotność w ciągu roku, skały piramidy schodkowej, uległy znacznej erozji. Nawet lina przeciągnięta z góry na dół dla prowizorycznej podpory, nie jest bezpieczną opcją, ponieważ właśnie w tym miejscu skały zamieniły się w okrągłe i śliskie schodki. Najgorsze jest też to, że piramidy zostały tak zaprojektowane, aby zwykły śmiertelnik nie mógł bez problemu na nie wejść, o czym świadczą bloki, których szerokość nie przekracza nawet połowy normalnej stopy białego człowieka. Wszystko po to, aby dostęp do najwyższej kondygnacji mieli tylko kapłani majańscy, którzy w czasie obrzędów wchodzili na sam szczyt i zrzucali stamtąd głowy oraz ciała ofiar w boskiej ceremonii.
Piramida w Cobá [4] ze swoimi 42 metrami wysokości i otaczająca ją bezkresna dżungla mają swój niepowtarzalny urok, ale ma też swoją cenę, którą trzeba zapłacić poprzez trudną i niebezpieczną wspinaczkę po jej krawędzi.
Ostatnim celem naszej polskojęzycznej wycieczki była cenota zamknięta Choo Ha.
Cenote
No właśnie, a co to w ogóle są te cenoty?
Dla mnie też było to nie małą zagadką.
Jukatan jest półwyspem, który nie posiada strumieni, jezior ani rzek!
Jego powierzchnia podziurawiona jest jak szwajcarski ser, a w dziurach tego sera znajdują się właśnie cenote.
Są to wapienne studnie krasowe, które co jakiś czas zapadają się, uwidaczniając swoje podziemne zasoby wody.
Każda cenote połączona jest z następną, tworząc gigantyczną, a w zasadzie największą sieć połączonych wód studni krasowych na świecie. Prosto mówiąc, to takie rzeki tyle, że płynące pod naszymi stopami.
Powstanie takiego ewenementu na skalę światową zawdzięcza się wydarzeniu sprzed ponad 66 mln lat, kiedy to w okresie kredy, niedaleko miasta Chicxulub miało miejsce zderzenie komety o średnicy 12km. W czasie uderzenia wyzwoliła się niewyobrażalna siła uderzeniowa, tworząc ogromny krater o średnicy 150km i pierścieniem zewnętrznym na 300km, wgniatając powierzchnię lądu!!!
Taka śmiercionośna dawka mocy, unicestwiła większość flory i fauny Ameryki Środkowej, a nawet podejrzewa się go o masowe wymieranie, z powodu zbiegu czasu. Monstrualne tsunami powstałe zaraz po zdarzeniu zniszczyło wszystkie wybrzeża zatoki Meksykańskiej i Karaiby, a materiał unoszący się w powietrzu po wybuchu przysłonił światło słoneczne na kilka lat, zmieniając klimat ziemski.
Z biegiem lat, pozostałości po kraterze przysłoniła gęsta jukatańska dżungla, więc pozostaje nam tylko wyobraźnia i pamięć o tym ekstremalnym wydarzeniu.
Za czasów prekolumbijskich miejscowa ludność znalazła dla nich ciekawe zastosowanie…
Rola Cenote wśród Majów
Majowie używali cenote do składania ofiar lub podarków dla bogów podziemi takich, jak Xibalba i czerpali z nich wodę pitną. Dzięki strukturze wapiennej woda w nich płynąca jest krystalicznie czysta, mimo że nie często zamieszkują ją jakieś stworzenia, a na dnie znajdują się stare przedmioty jeszcze za czasów przedkolumbijskich.
Kąpiel w takiej studni jest niezwykłym przeżyciem. Z jednej strony otaczają nas ciche grube skały odbijające echo każdego kroku, podparte drobnymi filarami, które w każdej chwili mogą zapaść się i stworzyć cenote otwartą, a z drugiej możliwość kąpieli w chłodnej, orzeźwiającej, krystalicznie czystej wodzie, z której jeszcze kilkaset lat temu korzystały najprawdopodobniej najstarsze cywilizacje zamieszkujące naszą planetę, a pozostałości po nich możemy odnaleźć po dziś dzień.
Kąpiel w takiej cenote, na początku była trochę przerażająca, no bo pomyślcie
Jak można kąpać się w wodzie, gdzie mogą być jeszcze jakieś szczątki ludzkie, a pod wodą wyraźnie widać jakieś gliniane resztki naczyń sprzed lat?
Chłód wody z zetknięciem palców u stóp, automatycznie nakazywał powstrzymanie się od kąpieli. Patrząc jednak na warunki, jakie panują poza studnią krasową, czyli 30 stopni w cieniu, żaden z uczestników nie zrezygnował, żeby choć na moment schłodzić ciało w około 20 stopniowej wodzie.
Rozszerzając bardziej temat cenote i ceremonii odbywających się w ich wnętrzu, postanowiłem przytoczyć Wam jedną z anegdot znajdujących się w świętej księdze Popol Vuh[5]. Księga ta zawiera religijną opowieść o stworzeniu świata, początkach istnienia ludzi i wszystkich aspektów, które miały wpływ na kulturę Majów.
Legenda Krainy Podziemi — Xibalba
Dawno temu, dwaj bliźniacy o imionach Hunahpu i Xbalanque, mieszkający z babcią złapali nieopodal swojej chaty szczura. Niesforni bracia nadpalili mu ogon w ognisku i od tamtego momentu wszystkie szczury na świecie nie mają włosów na ogonie. Potem zaczęli go ściskać i dusić, dlatego też szczury mają wyłupiaste oczy, aż po dziś dzień. Szczur ostatkiem swoich sił postanowił zdradzić pewną tajemnicę. Ciekawscy bliźniacy od razu zamienili się w słuch, a szczur wyjawił, że w kominie ich chaty wisi cały piłkarski sprzęt ich ojca. Pobiegli więc co sił w nogach, chętni, by wykraść piłkę i nauczyć się grać. Zanim jeszcze narodzili się bliźniacy, ich babcia w strachu przed śmiercią swojego syna w przeszłości schowała wszystko, co miało związek z grą w piłkę, aby chronić przyszłe pokolenia. Hun Hunahpu, jak nadano mu imię, brał udział w meczu, co bardzo nie podobało się bogom podziemi, którzy przez głośne i nieznośne hałasy ukarali go, ścinając głowę i zawieszając ku przestrodze na gałęzi drzewa. Głowa zamieniła się potem w owoc kalabasy.
Synowie nieświadomi zagrożenia, a pełni zachwytu z nowego nabytku, odnaleźli boisko, na którym niegdyś pogrywał ich ojciec z kolegami. Dzień za dniem, grali z pełnym zaangażowaniem , aż pewnego dnia bogowie Xibalby wyszli z podziemi, nie mogąc uwierzyć, że znowu ktoś zakłóca ich spokój. Pełni gniewu, postanowili wezwać bliźniaków na boski mecz o życie. Bracia przyjęli wyzwanie, wyruszając od razu do krainy podziemi. Sprytni bogowie, nie mieli zamiaru odgrywać żadnego meczu, pewni tego, że przybysze zginą, zanim dotrą na miejsce. Hunahpu i Xbalanque przepłynęli rzekę błota i krwi, płynąc na swoich drewnianych dmuchawkach. Dotarli do skrzyżowania, z którego odchodziły 4 drogi: czarna, biała, żółta i czerwona. Odważni śmiałkowie, wybrali czarną, obsydianową ścieżkę, domyślając się, że na pozostałych czekają kolejne zasadzki. Dotarli więc do pałacu, gdzie czekali na nich władcy Xibalby. Bogowie, mając przed sobą młodzieńców, pozwolili im usiąść na ławce. Bracia, odkrywając kolejny wybryk bogów, odsunęli się od ławki z gorących kamieni i grzecznie podziękowali. Władcy podziemi niezadowoleni z całej sytuacji, pozwolili im pójść spać. Nie mogli uwierzyć, że dotarli tak daleko, pomimo tego, że każdy byłby już kilkakrotnie uśmiercony. Nie poprzestali jednak na próbach zgładzenia i wysłali bliźniaków do Domu Ciemności. Otrzymali dwie pochodnie i dwa cygara, którymi mogą rozświetlić mrok. Oni zaś nie dali się nabrać na kolejny wybryk bogów. Nie odpalili pochodni, ani cygar. Pomachali strażnikom czerwonymi piórami papug, a na łodygach umieścili robaczki świętojańskie, które miały udawać końcówki zapalonych cygar. Dotarli do wskazanego miejsca, a nazajutrz kiedy stanął przed nimi kat, aby ukarać ich za spalenie podarków, wręczyli mu nienaruszone pochodnie i cygara, tak po raz kolejny uniknęli śmierci. Rozwścieczeni bogowie, zaproponowali rozpoczęcie pierwszego meczu. Mieli tylko jedną prośbę. Rozgrywka miała się odbyć ich piłką. Władcy podziemi zaprotestowali, więc bracia odmówili udział w grze. Bogowie wiedzieli, że piłka wypełniona jest ostrymi żyletkami, które po pierwszym uderzeniu mogły uśmiercić rywali, ale nawet ten trik nie znalazł swojego zastosowania, Wysłali więc braci do Domu Ostrzy. I tam czekać miała ich szybka śmierć. Żeby przejść bez problemów przez straże w królewskim ogrodzie, potrzebowali kwiatów, do których nie mieli dostępu.
Oni zaś podstępem, poprosili mrówki, aby zakradły się do ogrodu i przyniosły im niepostrzeżenie do Domu Ostrzy.
Życzenie zostało spełnione, a kolejnego dnia gdy bracia stawili się z czterema pełnymi dzbanami kwiatów, bogowie postanowili rozegrać kolejny mecz, po którym bliźniacy trafili na noc do Domu Lodu. Miejsce te należało do Północnego Wiatru, dlatego też panował tam chłód i mróz. Niesamowici młodzieńcy i na to byli przygotowani, bo od początku podróży do podziemi, mieli przy sobie wiązkę drewna i zapałki, dzięki którym przeżyli mroźną noc.
Następną noc, przystało im spędzić w Domu Jaguarów z dzikimi i nieokrzesanymi bestiami dżungli. Bogowie byli pewni, że jest to ostateczna noc cwanych śmiałków. Krwiożercze jaguary zostały, zaś zbawione kośćmi, które bliźniacy rzucili w dal po wejściu do Domu Jaguarów.
Całą noc bogowie Xibalby, słysząc roztrzaskiwane kości, odetchnęli z ulgą, pewni swego zwycięstwa.
Rano, dotarły do nich szokujące informacje – bohaterscy bliźniacy mają się świetnie i czekają już na boisku, aby rozegrać kolejny mecz.
Po tym wszystkim, co się wydarzyło, w krainie podziemi podjęto ostateczną decyzję o wysłaniu bliźniaków do Domu Ognia i Domu Nietoperzy. Każda z pułapek, była niemożliwa do przejścia. W pierwszym szalały płomienie a w drugim zabójcze nietoperze, które natychmiast uśmiercały każdego, kto znalazł się w ich zasięgu. Bracia wymyślili tylko jeden sposób, żeby przeżyć w Domu Nietoperzy i wskoczyli do swoich drewnianych dmuchawek, chcąc dotrwać do świtu. Niestety jeden z niecierpliwych braci, wyjrzał z dmuchawki w poszukiwaniu światła dziennego. Wtedy, to jeden z nietoperzy zerwał się nagle do lotu, natychmiast urywając głowę Hunahpu. Tak z pozoru zginął jeden z bliźniaków.
Drugi brat Xbalanque, widząc jego śmierć, postanowił dopasować mu głowę z kalabasy, zaś prawdziwą głową rozegrali intrygujący mecz z władcami podziemi. Hunahpu i Xbalanque, chcieli zakończyć władanie straszliwych bogów podziemi, ale nie wiedzieli, jak pozbawić ich władzy raz na zawsze, zaś druga strona wymyśliła plan na uśmiercenie dwóch cwaniaków. Zbudowano wielki piekarnik, w którym umieszczono braci, upieczono, aż zmienili się w sam proszek, który potem wyrzucili do wody. Nieśmiertelni bracia powstali jednak z popiołów, zamieniając się na nowo w chłopców. Dzięki temu zmartwychwstaniu nabrali niesamowitych umiejętności. Potrafili palić wszystko, co im się tylko śniło, uśmiercać i przywracać do życia, a wszystko w formie zabawy.
Pewnego dnia wieści o niesamowitych chłopcach trafiły do Krainy Podziemi. Bogowie zaciekawieni niesamowitymi sztuczkami, zaprosili ich do pałacu, nie wiedząc, kto kryje się pod skórą tych chłopców. Xbalanque i Hunahpu, dotarli do Xibalby, pokazując swoje umiejętności, które bardzo spodobały się bogom. Nagle poprosili braci o to, aby dla zabawy uśmiercili samych bogów podziemi. Chytry plan bohaterskich bliźniaków powiódł się, wnet unicestwili władców, rozcinając im ciało, wyrywając serca i odrąbując wszystkie kończyny, aż pałac wypełnił się cały ich krwią.
W ten sposób Xibalba, czyli Kraina Strachu została oczyszczona ze złych bogów.
Uszczęśliwieni bliźniacy wskrzesili swego ojca, a następnie wyruszyli w daleką drogę prosto do nieba, gdzie jeden zasiadł na nieboskłonie jako Księżyc, a drugi jako Słońce.
Wioska Majów w dżungli
Kolejny przejazd busem i ostatni przystanek w wiosce Majów zamieszkujących dżunglę.
W busie dostaliśmy informację, aby nie częstować dzieci słodyczami, bo tak naprawdę niszczą im tylko zęby, a jak wiadomo w takiej dziczy ciężko o lekarza, który pomoże odratować ząbki tych maluchów.
Najlepszym sposobem na ich radość będzie kilka zeszytów oraz flamastrów, dzięki, którym nauczą się rysunku, pisma oraz będzie to dla nich niezła zabawa. Po wyjściu z busa zobaczyliśmy małą wioskę, której stan nie był zbyt zachęcający. W oddali spoglądały na nas małe dzieci.
Zdziwiło nas, że żadne z nich nie zechciało podejść, aby otrzymać coś od grupy, tak jak to robią ciekawskie dzieci w Afryce.
Przewodniczka tłumaczy nam, że dzieci Majów są niezwykle kulturalne i empatyczne.
Nawet jeśli jedno z nich dostanie tylko jednego batona, podzieli go na tyle części, ile jest dzieci w wiosce, aby żadne nie czuło się odrzucone.
Taki widok i wychowanie gdzieś daleko w głębi dżungli, robi piorunujące wrażenie i chce się, aż uściskać każde z osobna za niesamowitą dobroć, jaką posiadają.
Wśród plemion i większości teraźniejszych Meksykanów nie ma takiego słowa jak MOJE czy PRYWATNE, jeśli znajdziemy się niedaleko domu, przy którym rośnie jakiś owoc lub jadalna roślina, śmiało możecie ją zerwać.
Nie musicie przejmować się wezwaniem policji przez miejscowych, jak to u nas w Europie bywa.
Każdy spragniony i głodny, na pewno zostanie dobrze ugoszczony i ma prawo do tego, aby nasycić swój żołądek, bo wszystko należy do matki natury, a nie dla nas samych.
To jedno z tych zachowań, które dały mi do myślenia i sprawiły, że chciałbym zamieszkać wśród tak dobrych i gościnnych ludzi, a my Europejczycy powinniśmy się uczyć od nich poszanowania do drugiego człowieka i natury.
Za cenę niewiele ponad 100 dolarów amerykańskich zwiedziliśmy 4 miejsca, otrzymaliśmy poranny prowiant oraz pełny popołudniowy posiłek.
No i nie można zapominać o dniu pełnym ekscytujących wrażeń.
[1] Tancerze Totonacy, wykonujący rytualny taniec dla bogów, prosząc o deszcz
[2] Lud indiański zamieszkujący niegdyś część wschodniego wybrzeża Meksyku. Szacuje się, że przybył na te ziemie około VIII w. n.e.
[3] Tepeyollotl – majański bóg z wizerunkiem jaguara
[4] Co miesiąc z piramidy Cobá spada kilka do kilkunastu osób. Jeśli masz lęk wysokości, lub nie czujesz się na siłach, żeby tam wejść, nie ryzykuj. Upadek z takie wysokości może poważnie uszkodzić kręgosłup lub po prostu zabić, a zanim na miejscu dojadą odpowiednie służby może być za późno, gdyż opieka medyczna w Meksyku zostawia dużo do życzenia względem warunków europejskich.
[5] Popol Vuh (Popol Wuj, dosł. Księga Wspólnoty, Księga Rady, znana także jako Rękopis z Chichicastenango) – święta księga narodu Kicze, należącego do cywilizacji Majów, zamieszkującego tereny dzisiejszej Gwatemali.